Klasowe kuligi Kulig klasy I"i" Kulig klasy II "b"
Od drugiej połowy lutego w naszej szkole rozpoczęły się kuligowe turnusy, mające na celu poprawienie uczniowskiego samopoczucia po szybko minionej ( i zbyt krótkiej!) przerwie międzysemestralnej. Wszystkie klasy naraz zapragnęły użyć białego szaleństwa!
W dniu 18.02. 2009r. – korzystając ze sprzyjających warunków atmosferycznych - odbył się kulig klasy II b. Tak jak przypuszczaliśmy, zabawa była przednia! Nic , zresztą, nie mogło popsuć naszego nastroju. W końcu przygotowywaliśmy się do kuligu sumiennie. Jedni z nas dłużej, inni krócej kompletowali strój na śnieżną zabawę. Z całą pewnością możemy powiedzieć, że „zadanie zostało wykonane”, a nasze prozimowe stroje spełniły swoją funkcję. Zawiodły tylko konie, jednakże zaradziliśmy temu, i postawiliśmy na cuda techniki – traktory. Dzięki takiemu zmechanizowanemu rozwiązaniu dotarliśmy do wyznaczonego celu bardzo szybko. Rozpaliliśmy ogromne ognisko i piekąc przy nim smaczne kiełbaski, rozprawialiśmy o planach podbicia terenu. Efekt naszych podbojów (albo inwazji) na „adamkowe” tereny możecie obejrzeć sami.....
opr. dżuma
Pędzi, pędzi kulig niczym błyskawica…
W ostatnim czasie klasy I LO b, II LO f, II LO g wraz z wychowawcami i nauczycielami opiekunami bawiły się na szkolnych kuligach na Adamkach.
Oto relacja jednego z uczestników tej zimowej eskapady:
„W ostatni czwartek lutego wyposażeni obficie w wikt i opierunek, ubrani w grube i nieprzemakalne (teoretycznie !) ciuchy ładowaliśmy się tłumnie na sanie zaprzężone do koni lub traktorów. Śmiechom, przepychankom i radości nie było końca. Zziębnięci do szpiku kości, z gardłami ochrypniętymi od śpiewania przebojów rockowych, pieśni ludowych, przyśpiewek weselnych docieraliśmy do celu tej zwariowanej jazdy.
Na miejscu w ekspresowym tempie rozgrzewaliśmy się przy wielkim ognisku, zjadając w pośpiechu smakowicie upieczone kiełbaski, popijając je gorącą herbatą (oczywiście, bez prądu!) z termosów, śpiesząc się na pobliską górkę na skraju lasu. Aura nam sprzyjała, bo na górce leżał jeszcze śnieg. Co prawda już topniejący, ale zawsze śnieg. Uzbrojeni w sanki i worki z sianem szaleliśmy na stoku zjeżdżając z niego odważnie i bohatersko, często ryzykując własne życie lub narażając się na trwałe uszkodzenie ciała. Zjeżdżaliśmy na kim i na czym się dało prosto w kolczaste krzaki szarpiące nasze ubrania i drapiące boleśnie ciała.
Niejedne biedne drewniane saneczki nie wytrzymały tego napięcia i natężenia i rozsypały się w drobny mak. Śmiechu było z tego co niemiara. Niejeden z nas zjechał co najmniej kilkanaście razy i nie zaliczył ani jednej wywrotki. Ci, którym notorycznie nie udawało się zjechać bezwypadkowo i bezboleśnie, mruczeli sobie pod nosem: „pokonaj siebie, pokonaj siebie, udowodnij, że można lepiej”.
Zmęczeni, mokrzy na wylot (ze skarpetek, spodni, majtek można było wyżymać hektolitry wody), ale beztroscy i szczęśliwi wracaliśmy do domu obiecując sobie, że wrócimy tu za rok.”
Oprac. Renata Sidoruk
|